Z pewnością Waldemar Marszałek to jeden z najbardziej utytułowanych polskich sportowców. Niestety sukcesy w życiu zawodowym, ewidentnie nie szły w parze z powodzeniem w życiu prywatnym. Mężczyzna przeszedł bowiem prawdziwe piekło. Na samą myśl łzy cisną się do oczu.
Waldemar Marszałek przeżył śmierć kliniczną
O tym, że 81-letni były zawodnik ma na swoim koncie mnóstwo sukcesów, świadczy chociażby wypowiedź ikony polskiego dziennikarstwa sportowego – Włodzimierza Szaranowicza.
„Już nie będzie Waldemara Marszałka na następnych mistrzostwach świata. Pożegnanie Waldemara z mistrzostwami świata… Sześć złotych medali. Kilkanaście lat startów. Fenomen sportowy. Powtarzalność sukcesów przez lata” – powiedział na zakończenie kariery polskiego zawodnika sportów motorowodnych legendarny komentator TVP
Niestety życie nie oszczędzało zawodnika. Wlademar Marszałek przeżył wiele groźnych wypadków w trakcie swojej kariery zawodniczej. Można wręcz powiedzieć, że z wizytami w szpitalu był za pan brat.
Najgogrszy z wypadków wydarzył się w 1982 toku. Do tragedii, która dosłownie wstrząsnęła całą Polską, doszło podczas trzeciego biegu zawodów w Berlinie Zachodnim. Diagnoza lekarzy brzmiała potwornie: krew w płucach, pęknięta czaszka, złamane żebra, urwana pięta, pokiereszowane biodro i uszkodzony lewy nerw wzrokowy.
Waldemar Marszałek znalazł się w stanie śmierci klinicznej. Przez trzy doby był nieprzytomny. Lekarze przeprowadzili skomplikowaną, trwającą cztery godziny operację pękniętej czaszki. Na szczęście sportowiec powrócił do sprawności. Co ciekawe, nawet po takim makabrycznym zdarzeniu, nie brał pod uwagę, żeby odejść ze sportu.
„Po tym wypadku powiedziałem: „Kurde, ale się narobiło”. Ale wiedziałem, że muszę jak najszybciej wrócić do normalności. Tak, by było jak najmniej żalu. Tyle że ja nie jestem wariatem, który kocha te łódki nad życie. Chciałem po prostu jak najszybciej wrócić do normalnego życia. Tego mi było trzeba. Gdybym całe życie miał utyskiwać i biadolić, że coś mi tam się stało, to nie miałoby sensu. Zawsze byłem w życiu hardy” – zdradził po latach.
To nie były jedyne ciosy, jakich doświadczył mistrz świata. 81-latek jako młody chłopak starcił mamę, która zmarła na raka. Przez trzy lata kilkuletni Waldek musiał sam jeździć po morfinę, a następnie wstrzykiwać ją umierającej matce. Ojciec był zbyt zajęty pracą.
To jednak nie wszystko. W 2007 r. zmarł jego starszy syn. Bernard Marszałek zmarł w wyniku ataku astmy, na którą chorował od dziecka. Sportowiec nie krył, że nigdy nie pogodził się z tą stratą.
„Wiele w karierze przeszedłem, ale najbardziej bolesny cios dostałem po jej zakończeniu. Nie ma dla rodzica nic gorszego niż śmierć własnego dziecka. Przeżywamy ją z żoną do dziś. Staramy się normalnie funkcjonować, bo co możemy innego zrobić?” – wyznał Waldemar Marszałek.
źródło: Przegląd Sportowy